Fryzjerka wpada po godzinie 16, z rozwianym włosem. – Uczesz mnie szybko, warkocz może zapleć – mówi do pracownicy, a ja dąsam się ostentacyjnie, no bo co to: jestem klientką, czekam i siedzę już z kwadrans, a pani fryzjerka, która ma mnie czesać, siada na fotelu i sama poddaje się fryzjerskim zabiegom… – Bardzo panią przepraszam, chwilkę jedną – rzuca w moim kierunku i dopiero po 10 minutach, już uczesana, zaprasza mnie przed lustro. Uśmiechnięta od ucha do ucha.
– Bo wie pani – zaczyna ciągnąc za sobą sztywną nogę – ja to ciągle w biegu (to tak jak ja i większość pracujących kobiet – myślę sobie jakże, jak się okazuje, naiwnie); do godziny 16 pracuję u siebie, a dopiero po 16 wpadam tutaj i czeszę, bo w sumie to ja to kocham… i szkoda mi zostawić moje klientki, i ten zakład… Bo to tyle już lat… Ale te 25 kilometrów muszę przejechać i czasem nie zdążam…
Ale wie pani, my z mężem postawiliśmy teraz na agroturystykę – kontynuuje – otworzyło się to Suntago (największy w Europie park wodny koło Mszczonowa – przyp. autorki), a że my mieszkamy niedaleko, to postanowiliśmy wybudować kilka domków. Wujek nam pomógł, taka złota rączka, niedaleko jest tartak, to pocięliśmy drzewo, poskładaliśmy, wujek pozakładał media, bo to są domki całoroczne, i w tym roku, przez tę pandemię, mieliśmy tyle gości, że nie nadążaliśmy z wynajmem… Wszyscy chcieli, i to w drewnianych, takich drewnem pachnących, bo mamy i zwykłe, ale zainteresowanie było mniejsze… Ludzie przyjeżdżali z Warszawy, ze Śląska, znad morza nawet… Każdy chce odpocząć na łonie natury. Stwierdziliśmy, że skoro wszyscy chcą wynajmować, a my te domki mamy w lesie, w takim pięknym miejscu, to dostawimy kolejnych 10, no i wujek już się za to wziął, i je stawia…
Sporo roboty jest przy takich gościach, bo wcześniej mieliśmy tylko wynajem robotniczy; wie pani, dało się klucze na pół roku i robotnicy sami sobie radzili, a po pół roku ekipa remontowa doprowadzała wszystko do porządku, i po sprawie. A teraz ktoś przyjedzie na dwa dni, więc trzeba pościel zmienić, sprzątnąć, a że tych domków jest wiele, więc cały czas sprzątam i wymieniam pościel… Nie, nie gotuję dla gości, nie dałabym już rady…
Bo wie pani, to nie jest nasze podstawowe zajęcie. Kupiliśmy parę hektarów ziemi i posadziliśmy drzewka, cały sad. Niech pani nie wierzy, że na jabłkach nie da się zarobić…Sadownicy to takie wille mają, a my, którzy w ogóle się na tym nie znamy, bo wszystko od podstaw zgłębiamy, tylko w tym roku zarobiliśmy 100 tysięcy złotych! Na tych jabłkach! Dokupimy jeszcze ziemi i dosadzimy kolejne. Mamy troje dzieci, skalkulowaliśmy, że za trzy lata kupimy jednemu mieszkanie z tych jabłek, potem drugiemu, potem trzeciemu… Niech mają, dzieci są najważniejsze, bo nam z mężem wiele nie potrzeba.
Parę lat temu kupiliśmy starą chałupę, chyba ze sto lat miała, nasi znajomi mówili, że to kupa drewna do rozbiórki, a my się zawzięliśmy i odremontowaliśmy tak, że teraz to się dziwią, jak to ładnie wygląda! Tylko nie mam czasu sprzątać w domu, przyznaję… Przy dzieciach i przy ciągłej robocie nie da się wszystkiego na tip top ogarnąć. Rano wstaję o 5, koguty mnie budzą, i muszę zawieźć jedno dziecko do przedszkola w J. (z 10 km), drugie do podstawówki w M. (kolejne 10 km) i trzecie do liceum w R (25 km). Mąż ma pracę etatową, pracuje do 16.
Wracam na gospodarkę, bo jeszcze hodujemy gęsi i kaczki, mamy trochę i innych zwierzątek, potem praca w sadzie – wie pani, ja tej pandemii to nawet nie odczułam, bo od wiosny siedzieliśmy wszyscy przy drzewkach – po obiedzie trzeba dzieci odebrać i dopiero na 16 przyjeżdżam do S. (25 km), do tego swojego zakładu fryzjerskiego. I dlatego nogę mam sztywną, widzi pani, mam duży problem z chodzeniem, bo miałam wypadek, zasnęłam za kierownicą, i o… Ale jakoś daję radę, razem z mężem nie boimy się pracy.
Wie pani, on sierota, i ja sierota, i takie dwie sieroty z nas, ale pracujemy od rana do wieczora, więc Pan Bóg dla nas łaskawy… Najważniejsze to się nie poddawać.
Dobrze, że pani Jola skończyła mnie czesać, bo pewnie usłyszałabym jeszcze o jej paru innych aktywnościach i załamała się kompletnie. Pracoholizm pani Joli, dotychczas bliżej mi nieznanej fryzjerki z mojego rodzinnego miasta, wpędził mnie w kompleksy, z których nie mogę wyjść do dziś. Myślę, że pokolenie białych kołnierzyków ma powody do zastanowienia się.